Bałabaszki i pobredziuszki

Zaczęty przez A. Rybalko, Luty 21, 2019, 12:48:26 PM

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

A. Rybalko

Nasze strony kresowe, strony naszych rodziców, dziadków i babć, obfitowały w ciekawe historie, barwne anegdoty, które, przekazywane z ust do ust, cieszyły i śmieszyły kilka pokoleń. Czasy się zmieniają, nie ma kiedy opowiadać historyjek. Zawsze znajdą się jednak tacy, którzy to i owo pamiętają.

Moja mama, kresowianka czystej wody, mówiła z przekąsem: ,,Znowu czytasz jakieś  b a ł a b a s z k i!" Były to w jej pojęciu treści bez wartości, takie, którymi w ogóle nie warto się zajmować. Prawdę mówiąc, ,,bałabaszka" to jakiś wschodni wypiek, podobno na oleju z konopi, to znaczenie wyszukałam w rosyjskim internecie, jednak u nas w domu nie było znane. Pozostanę zatem przy tym grodzieńskim rodzinnym znaczeniu.

Mama wyrzucała też Ojcu, że zanadto lubi opowiadać swoje  p o b r e d z i u s z k i. To były z kolei historyjki z dużą zawartością pieprzu, często nieprzyzwoite. W gruncie jednak rzeczy cała nasza rodzina, łącznie z mamą, lubiła stare i nowe dowcipy, powiedzonka z dawnych czasów, słowem takie sobie ,,bałabaszki" i ,,pobredziuszki". Urzędowym językiem w tych naszych stronach był przez wiele dziesiątków lat język rosyjski, toteż istotne części anegdot opowiadano w tym języku, tak zresztą brzmią najlepiej i oddają ducha czasów.

Wiele z tych historyjek prosto z życia zaginęło bezpowrotnie. Dobrze byłoby przynajmniej kilka z nich uratować, zanotować, choćby tu na forum. Zachęcam do przypominania sobie tych okruchów przeszłości i podzielenia się nimi na forum.

A. Rybalko

Działo się to w jakimś większym mieście, może w Grodnie, może w Wilnie, przed pierwszą wojną światową. Przyjechał z Rosji jakiś człowieczek, może półinteligent groszem nie śmierdzący, po raz pierwszy tak daleko ,,na zachodzie". Chodzi ulicami i czuje, jak wzbiera w nim ,,duża potrzeba". Zaczepia więc delikatnie jakiegoś miejscowego i pyta, gdzie tu jest toaleta. Miejscowy wzrusza ramionami i rzuca: ,,Siadaj pan i rób!" Rosjanin, nie znający lokalnego narzecza, skojarzył ,,rób" z rublem, czyli grzywną na załatwianie się na ulicy. Westchnął więc ciężko: ,,Rub!... Tak uż łuczsze w sztany!"

Powiedzenie ,,siadaj pan i rób" stosujemy w rodzinie, kiedy ktoś zastanawia się nad tym, czy i jak coś robić. Jest to trochę prostacka zachęta do czynu. Dość często przychodzi mi do głowy, kiedy czytam niektóre rozważania na tym forum...

A. Rybalko

Pewna ciepła wdówka z kresowego miasteczka przyuważyła sobie kandydata na następnego męża. Był to majętny urzędnik, a może wojskowy rosyjski w średnim wieku. Raczej stary kawaler niż wdowiec, ceniący swoją samotność. Wdówka zaprosiła tego pana na obiad. Nastawiła różnych potraw, włożyła na siebie co miała najlepszego, a na każdy palec - po kilka złotych pierścionków.

Przy stole zachęcała kandydata na męża do jedzenia i picia, rozcapierzając upierścienione ręce i trzęsąc nimi nad jedzeniem: ,,Kuszajcie, kuszajcie!..." Niech widzi, że jest bogata i ma jeszcze ładne ręce.

Pan zjadł zapewne co należało, ale wdzięki wdówki nie wzbudziły w nim apetytu. Kiedy ta nie przestawała zachęcać i migać pierścionkami, przeciągnął dłonią po gardle i rzekł basem: ,,Syt po gorło!". Na ręce miał tylko jeden pierścień, ale z ogromnym kamieniem. To było mało eleganckie, ale zapewne skuteczne.

A. Rybalko

#3
Działo się to w którejś parafii na pograniczu Polski i Litwy w październiku 1939 roku, kiedy ludność oczekiwała przemarszu wojsk litewskich, kierujących się na Wilno. Miasto miało być wcielone do Litwy za zezwoleniem sowietów.

Po kazaniu ksiądz zwrócił się do parafianek: ,,Niedługo przyjdą żołnierze litewscy, więc powiadam wam: nie patrzeć, nie patrzeć, nie patrzeć! Ale jeżeli już będziecie patrzeć, to – nie dawać, nie dawać, nie dawać! Ale jeżeli już dacie, to musicie złożyć grosz na ofiarę, a za drugi grosz zakupić mydła, żeby zmyć duch pogański!"

Historyjkę, ponoć prawdziwą, opowiadała koleżanka mojej Mamy, pani Inka Babczinskaite. Była to bardzo rezolutna osoba, Litwinka mówiąca po polsku z prawie warszawskim akcentem. Kiedyś Mama spytała ją, czy jest coś, na czym się ona nie zna. Inka zastanowiła się głęboko i odpowiedziała z przekonaniem: ,,Nie!"

A. Rybalko

#4
Moja ostatnia wyprawa do Wilna zaowocowała w dwie nowe anegdotki z czasów przedwojennych, w sam raz do opowiadania podczas wiosennych spacerów.

1.
Pan Kazio wybrał się z panną Jadzią do Bernardynki na spacer (chodzi tu o Ogród Bernardyński). Idą, idą, już obeszli cały park, a pan Kazio nic. W końcu panna Jadzia zebrała się na odwagę i wzięła pana Kazia za rękę. Pan Kazio drgnął i wyjąkał: ,,Jaka biała ta rączka u panny Jadzi..."  Panna Jadzia skwapliwie: ,,I cała ciała też biała, panie Kaziu!..."


2.
Pan Kazio zebrał się na odwagę po raz drugi i umówił się na randkę tym razem z panną Wandzią. Idą sobie nad Wilenką, idą i milczą. Raptem pan Kazio ni z tego ni z owego wykrzykuje: "Panno Wandziu, ja z chcę z panią do łóżka!!!" Na to Wandzia skromnie spuszczając oczęta: ,,Ot, namawiał, namawiał – i namówił..."

wd

Znakomite! To, o Kaziu i Wandzi:)

A. Rybalko

#6
Bohaterem anegdotek grodzieńskich nierzadko bywał pop czyli ,,baciuszka". Prawosławni duchowni odwiedzali swoich i nie swoich parafian z misją przybliżenia im swojego obrządku. Święte prawo gościnności powodowało, że spotkania te toczyły się zazwyczaj za stołem.

:D :D :D

Jednego razu gościł pop u majętnych gospodarzy i gdzie zastał stół zastawiony szczególnie suto. Wśród różnych potraw znalazła się też miseczka z drogim kawiorem. Pop nie zwlekając przysiadł się z łyżką do tej właśnie miseczki. Gospodarze struchleli, ale ośmielili się zaoponować:
-Baciuszka, etoż nie kasza!..."
Pop na to basem: ,,Nie srawnisz, nie srawnisz..." (Nie ma porównania)

Powiedzonko ,,etoż nie kasza" stosowano w naszej rodzinie przy poskramianiu łakomczuchów, którzy z nadmiernym zapałem dobierali się do lodów czy innych deserów.

:D :D :D

Inny pop przyszedł ,,w gości" niespodzianie. Gościnny gospodarz zaczął od napojów, pytając: Wódeczki czy winka? Baciuszka na to rzeczowo: ,,I piwa toże".

Gordian

#7
Czytając te b. ciekawe posty i ja chciałbym nieco pobredziukować
Ta więc ma tu do naszej wilnianki pytanie:

W środowisku jeździeckim w którym kiedyś się obracałem (gdański AKJ) popularną była piosenka W parkie pod altankie w swej treści niechybnie wileńska.
Jednak wszechwiedzący Dr. Google nic o niej nie wie. Ma więc do Pani Alicji pytanie czy coś o niej wie?
A brzmi ona miej więcej tak:

W parkie pod altankie
W parkie pod altankie
Siedzi ułan so swoje kochankie
On ją za goleni, ona się rumieni
Będzie, będzie swawoleni
Po wypiciu wódki
Ptaszek jest malutki
W parkie nad Wilenką
Rosną niezabudki
Można wziąć do buzi
Może sie wydłuży
Ułanowi czas sie dłuży
Nic sie nie wydłuży
Nic sie nie wydłuży
Jak swawolić kiedy ptaszek tak nie duży
Troche silnej woli, może sie wydoli
Cieżko, cieżko sie swawoli
ITD

Pozdrawiam

A. Rybalko

Fajny wierszyk, ale niestety ułożony przez koroniarzy, którzy kiedyś zawitali nad Wilenkę... U nas nieznane jest określenie "ptaszek", a to kluczowe słowo w tym tekście. Czy zna Pan może melodię?

A. Rybalko

#9
Pani Irena Żejmo z domu Tararako przysłała następującą opowiastkę z Nowogródczyzny (gmina Plissa):

Tata opowiadał anegdotę o białoruskim chłopie, który dorabiał na utrzymanie rodziny wyplatając kobiałki i koszyczki. Pewnego razu wybrał się z synem na targ z nowa porcja koszyków. Po drodze postanowił wstąpić do kościoła, by pomodlić się o powodzenie w interesach. Syna zostawił przy wozie, by pilnował koni. Tak się jednak na targ śpieszył, że przy żegnaniu się wyszło mu: "W imię Ojca i Ducha świętego amen". Ksiądz, który to usłyszał, zapytał surowo: "A gdzież ty Syna zostawił?" Na to chłop: "A pod kościołem, koni pilnuje". Oburzony ksiądz zawołał: "Sztoż ty dziadźka placiesz?" A chłop na to "A wot koszyczki, kobiałeczki..."

A. Rybalko

Pobredziuszki nie muszą być wyłącznie historyczne i tchnące prababciną naftaliną. Poniższy wierszyk powstał co prawda w ubiegłym wieku, został opublikowany w 1996 roku w formie piosenki na kasecie ,,Kapeli Wileńskiej". Autora tekstu na okładce kasety brak. Ale udało mi się swego czasu dopytać i dlatego wiem, że tę satyryczną rymowankę napisał szef Kapeli Zbigniew Lewicki. Nie uważał go za żadne artystyczne arcydzieło, ani w ogóle za wiersz. Tekst jest jednak interesujący, bo zawiera zarówno elementy historyczne jak i dziwnie aktualne. Zmienili działacze, niektórzy nie żyją, stępiło się ostrze satyry. Pozostało specyficzne wileńskie poczucie humoru i kilka świetnych rymów – akurat pasują na Wielkanoc.

Wileński kogiel-mogiel

Posłuchajcia moja bajka,
Kura zniosła złota jajka.
Ale jajka to nie prosta,
Jajka to jest ZPL-owska.

Kto prawdziwym jest Polakiem,
Ten nie jada bułki z makiem.
Pije wódka, pali fajka
I najlepiej lubi jajka.

Doktor Czobot z Mincewiczem
Chcieli upiec jajecznicę.
A że siebie nie lubili,
To jajkami się pobili.

Doktor Czobot wyznał skrycie:
,,Jajka nam skracają życie.
A kto życie chce przedłużyć,
Ten jajeczek musi użyć!"

Pan Mincewicz jajka jadał
Na pielgrzymkach mądrze gadał.
Teraz ma on Volkswagena,
Na pielgrzymkach jego nie ma.

Pan Mincewicz jest pobożny,
Jaj w zespole jeść nie można.
Kto je w ,,Wileńszczyźnie" jaja,
Tego szybko się wydala.

Artur Płokszto grał w ,,Kapeli",
Teraz działa w ZPL-u.
Z ZPL-u wypędzili
I jajkami obrzucili.

Teraz Płokszto jest w Kongresie,
Kura nowe jajka niesie.
Jak z Kongresu wyfurują,
Też jajkami uczęstują.

Poseł Ryszard Maciejkianiec
Też maluje na Wielkanoc.
Co maluje – patrzcie sami –
Jajka z długimi wąsami.

Namalował też pietucha,
Pietuch ten jajkami rucha.
Pietuch ten przysporzy wielu
Nowych członków ZPL-u.

Pan Kwaśniewski zamiast kwasu
Przysłał jajka Brazauskasu.
Bo Brazauskas, choć się czubi,
Ale polskie jajka lubi.

Ot i koniec naszej bajki,
Niech nam żyją polskie jajki.
Po litewsku malowane
I wódeczką zakraszane.


Osoby i organizacje:
Zbigniew Lewicki – założyciel i kierownik ,,Kapeli Wileńskiej", pierwszy skrzypek w Litewskiej Państwowej Orkiestrze Symfonicznej. Człowiek o wyjątkowym poczuciu humoru. To on dyrygował litewskim lokomotywom przy wykonaniu mazurka Dąbrowskiego https://www.youtube.com/watch?v=QzHmGGqOwq8 Jak dotąd brak o nim zapisu w Wikipedii, ale to kwestia czasu.
Prof. dr. Medard Czobot, lekarz i polityk https://pl.wikipedia.org/wiki/Medard_Czobot
Jan Mincewicz, muzykolog, kierownik zespołu pieśni i tańca ,,Wileńszczyzna", poseł na Sejm Litewski http://www.wilnoteka.lt/artykul/j-mincewicz-wybieralem-ludzi-krytycznych-wobec-rzeczywistosci
Artur Płokszto, fizyk, polityk, redaktor, działacz ZLP, członek Kapeli Wileńskiej (banjo, śpiew) https://pl.wikipedia.org/wiki/Artur_P%C5%82okszto
Ryszard Maciejkianiec, prawnik, polityk, działacz ZLP, redaktor. https://pl.wikipedia.org/wiki/Ryszard_Maciejkianiec
Aleksander Kwaśniewski, polski polityk, prezydent Polski w latach 1995-2005 https://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Kwa%C5%9Bniewski
Algirdas Brazauskas, litewski polityk, pierwszy prezydent niepodległej Litwy 1993-1998 https://pl.wikipedia.org/wiki/Algirdas_Brazauskas
ZPL – Związek Polaków na Litwie https://pl.wikipedia.org/wiki/Zwi%C4%85zek_Polak%C3%B3w_na_Litwie


Tekst został opublikowany za zgodą Autora.


Gordian

Bardzo przepraszam za nieładne milczenie. Dlatego spieszę usprawiedliwić się: awaria komputera + ciąg dalszy.
Odpowiadam na pytanie co do melodii piosenki W parkie pod altankie.
W chwilowo zaginionym śpiewniku gdańskiego AKJ przy części piosenek są chwyty na gitarę - czy przy tej nie pamiętam.
A tak generalnie to po wypiciu wódki jakoś to się śpiewa.
Pozdrawiam

A. Rybalko

Działo się to przypuszczalnie w dwudziestoleciu międzywojennym, proboszczem w Repli był wówczas Władysław Ławrynowicz, więc chyba to on był bohaterem poniższej anegdotki. Była niedziela, w kościele odprawiano mszę. Podczas kazania nie wszyscy wykazywali gorliwą uwagę. Jeden z parafian nudził się bardzo. Jego uwagę zwróciła duża łysina siedzącego przed nim mężczyzny. Postanowił się nieco rozerwać i zaczął lekko łaskotać łysinę źdźbłem słomy. Mężczyzna pomyślał zapewne, że to mucha i machnął ręką. ,,Mucha" okazała się jednak wyjątkowo uporczywa, prześladowany zaczął uderzać się po głowie, oganiać się na wszelkie sposoby, ludzie zachichotali, modlitewne skupienie prysło. Ksiądz odgadnął przyczynę tego zamieszania i huknął z kazalnicy: ,,Albo ty diable ustąp, albo ty łysy wyjdź z kościoła!"

Tato używał tego powiedzenia, kiedy oboje z bratem dokuczaliśmy sobie wzajemnie, a każde z nas udawało niewiniątko. Uważałam wtedy za niesprawiedliwe, że niewinny ,,łysy" miał wyjść z kościoła, a ,,diabeł" - tylko ustąpić.

A. Rybalko

Około Nowego Roku ojciec opowiadał często następującą przypowiastkę, przypuszczalnie dotyczącą parafii Repla.

Było w zwyczaju, że przed Bożym Narodzeniem chłopi przychodzili do dziedzica w Duchowlanach, żeby złożyć mu życzenia. Dziedzic był jednak nieużytym człowiekiem, więc życzenia bywały nieszczere. Do koniecznego ,,asortymentu" należało życzenie długich lat życia, co z kolei było nie po myśli poddanych. Jednego razu wpadli na taki koncept: ,,Żeby pan żył, żył, żył do...Nowego Roku!" Dziedzicowi było to nie w smak: "Czemu tak mało życia mi życzycie?" Na to poddani zgłosili poprawkę: ,,Żeby pan żył, żył, żył do...Trzech Króli!" Dziedzic był jednak nadal niezadowolony. Wtedy zrozpaczona delegacja znalazła wyjście: ,,Żeby pan żył, żył, żył - i nie wiadomo gdzie się podział!"


Rafał Jurowski

Haha, dobre  :)
Który to był dziedzic w Duchowlanach, że aż tak go nie lubili ?